W pracy badacza do spraw
jakościowych – jakkolwiek szumnie i zarazem nieściśle brzmi ten tytuł,
właściwie nie precyzując o jakie sprawy chodzi, a przecież nie dotyczy „nowego
zawodu, który nie może mieć jeszcze nazwy” (jak dowodził u Barei Jerzy
Dobrowolski) – więc w pracy badacza… zjawisk społecznych – lepiej chyba
powiedzieć, choć pozostajemy na podobnym poziomie ogólności – jedną z
fajniejszych rzeczy jest możliwość wchodzenia w role, łączenia naraz co
najmniej kilku funkcji i przez to pośrednie realizowanie marzeń o byciu kimś…
kim chciało się być mając na przykład lat naście, a kim się z jakichś tam
przyczyn nie zostało. Będąc badaczem społecznym można być jednocześnie:
Dziennikarzem/reporterem –
badacz, jak i dziennikarz „robi” wywiady. Klasycznym narzędziem socjologicznym
są tzw. IDI – czyli indywidualne wywiady pogłębione (individual depth interview), które przeprowadza się z ekspertami z
wybranej dziedziny. Rozmówcą jest z założenia osoba posiadająca szeroką wiedzę
na określony temat i już samo to, czyni ją dla nas kimś cennym – nieważne czy
jest specjalistą od wierteł, znaczków czy wskaźników ekonomicznych. Jeśli ktoś
dobrowolnie godzi się na długi, bo minimum godzinny wywiad – znaczy, że jest
człowiekiem z pasją, że o swojej dziedzinie ma naprawdę coś do powiedzenia i że
warto tego posłuchać.
Kawa, notes i dyktafon plus odrobina ciekawości świata – dają poczucie
reporterskiej misji, można przez chwilę się łudzić, że jest się Ryszardem
Kapuścińskim albo Orianą Fallaci i bawić tą konwencją, nie przestając pracować.
A najfajniejsza jest w tym przypadku elastyczność. W przeciwieństwie do ankiet,
ograniczonych na ogół do pytań zamkniętych, na które odpowiada się wybierając
jedną z uprzednio przygotowanych opcji – wywiad pogłębiony ma charakter
otwarty. Owszem, jest temat i pewien scenariusz rozmowy, ale kształtuje się ją
spontanicznie. Jest kreowana zarówno przez badacza, jak i respondenta, i dzięki
temu, w fascynujący sposób nieprzewidywalna.
Psychoanalitykiem – jeśli ktoś marzył o wsłuchiwaniu się w ludzi, analizowaniu ich postaw, mowy werbalnej i niewerbalnej, zgłębianiu tajników duszy wzorem Dostojewskiego… a rzeczywistość studiów psychologicznych, tudzież sytuacja na rynku pracy – marzenia te brutalnie zweryfikowała – ma szansę na to wszystko jako badacz społeczny. No, może poza Dostojewskim. Podczas godzinnego wywiadu nie da się zajrzeć w otchłań duszy, raczej nie położymy też naszego rozmówcy na kozetce. Niemniej jednak – możemy z nim empatyzować, przeżywać jego uczucia, nastroje, emocje i przede wszystkim go słuchać, uzupełniając treść świadomego przekazu o przekaz podświadomy – jeśli jesteśmy na ten aspekt wyczuleni. Oczywiście nie wolno nam zanadto wchodzić w rolę – pytać o sny czy tropić przejęzyczenia, względnie inne czynności pomyłkowe. Możemy za to doskonalić sztukę słuchania i mądrze wykorzystywać ją dla wiedzy badawczej. I tak piec dwie pieczenie na jednym psycho-społecznym ogniu.
Pisarzem – oczywiście podczas tworzenia raportu z badań. Kiedy już wszystkie dane są zgromadzone, a światło oddzielone od ciemności – przystępuje się do wielkiego dzieła twórczego. To znaczy próby uchwycenia zaobserwowanego świata. Dziesiątki wywiadów, analiz, informacji – pozostających w płynnej, nieukształtowanej postaci – trzeba ująć i nadać im kształt. „Odpowiednie dać rzeczy słowo” – to przecież rola pisarza! Więc tym razem stajemy się pisarzami, z całym bagażem związanych z tą rolą konsekwencji – natchnieniem, frustracją, szałem i kryzysem twórczym. Nie golić się, nie spać po nocach, odpalać papierosa od papierosa – i czuć się jak… dajmy na to Joyce, Beckett czy Ionesco (niepotrzebne skreślić).
Naukowcem - w wersji light można się poczuć naukowcem (wprawdzie badacz społeczny poniekąd już nim jest, jednak nie zawsze w sensie akademickim) – profesorem nadzwyczajnie zwyczajnym – który skrupulatnie, sucho i beznamiętnie wyjaśnia nieuczonym zawiłe zjawiska. W gruncie rzeczy raportom badawczym bliżej do tekstów naukowych. Bliższy im jest język rozpraw teoretycznych niż arcydzieł literackich. Ale wystarczy trochę fantazji i talentu – by z rzemieślnika stać się artystą i odcisnąć na dziedzinie badań społecznych – własne, niepowtarzalne piętno.
Matematykiem – matematykę zwykło się odróżniać od nauk humanistycznych, mało kto dziś pamięta, że legła ona u podstaw filozofii, którą dziś, przynajmniej w powszechnym mniemaniu (aczkolwiek niesłusznie) wpisuje się w zakres humanistyki. Z filozofii wyodrębniły się nauki, które dziś zwiemy społecznymi, w tym również socjologia. W istocie umiejętność dedukcji, formułowania twierdzeń, wyciągania wniosków i mówiąc najogólniej – logicznego myślenia – jest kluczem w każdej dziedzinie wiedzy, bez niej – nie da się zrozumieć, a tym bardziej przedstawić żadnego fragmentu rzeczywistości. W badaniach społecznych matematykiem czuje się najczęściej „ilościowiec”, a zatem badacz, który zebrane dane ujmuje statystycznie – zamieniając odpowiedzi badanych w wykresy, wskaźniki, liczby. Jest po trosze pitagorejskim magiem, który świat zaklina w liczbę i za jej pomocą próbuje go nam tłumaczyć.
Wtajemniczonym – badacz może stać się wreszcie obserwatorem bardzo wąskich, specyficznych, czasem elitarnych branż i dziedzin. Ponieważ badać można właściwie wszystko (badań społecznych nie ogranicza żadna treść, ich wartość zasadza się na walorach metodologicznych) – w trakcie procesu badawczego dociera się czasem do ludzi z nisz – wytwórców biżuterii bursztynowej, poławiaczy krewetek, konstruktorów skomplikowanych urządzeń, antykwariuszy.
Na krótki czas badacz staje się jakby adeptem tajemnej wiedzy. Jeśli oczywiście
pomaga mu w tym wyobraźnia.
Niewiele profesji ma tak cudownie
proteuszową naturę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńReasumując więc badacz jest jak polityk - jest tym, kogo oczekuje odbiorca :)
Usuń